Jako że
jesteśmy grupą blogerów wielce wszechstronnych, w tym tygodniu
przygotowaliśmy dla Was krótkie wypowiedzi na aż cztery tematy.
Przewodni związany jest z premierą kontynuacji „Igrzysk śmierci”
– zainspirowała nas ona do wybrania swoich ulubionych tytułów z
gatunku teen movie (uwaga, bywa nostalgicznie!). W miniony piątek na
srebrnych ekranach zawitały także „Płynące wieżowce” oraz
„Last Vegas”, które stały się przyczynkami do rozważań o
naszych doświadczeniach z kinem LGBT oraz o najlepszych produkcjach
z Las Vegas w tle. Część z nas wyjawiła również swoje sympatie
dotyczące europejskich dramatów, a to dzięki „Powtórnie
narodzonemu” Sergia Castellitto. Post jest tym bardziej wyjątkowy,
że w jego powstawaniu udział miał też nowy członek naszego
cybergangu (dyskretne puszczenie oczka), Mariusz z Panoramy Kina.
Cieszymy się i zapraszamy do lektury tego potrójnie świeżego
tekstu: zasilonego świeżą krwią, należącego do wciąż świeżego
cyklu i kręcącego się wokół najświeższych kinowych propozycji.
Mój
ulubiony teen movie to:
Wynurzenia
z kinowego fotela, Dominika (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Zupełnie nie
będę oryginalna: o ile lekturą mojego dzieciństwa była seria
„Ania z zielonego wzgórza”, to wiek nastoletni zdominował
„Harry Potter” i jego ekranizacje (chociaż liczył się również
„Pamiętnik księżniczki”). Z upływem lat dotarło do mnie, jak
wiele w prozie Rowling było zapożyczeń z mitologii, jednak nawet
jeśli pisarka nie wymyśliła wszystkiego sama, to wciąż mam do
niej wielki szacunek za uporządkowanie tych elementów i stworzenie
tak rozbudowanego świata. Najważniejszy jest jednak sentyment, jaki
żywię do tych książek oraz do filmów – pamiętam doskonale to
słodkie wyczekiwanie na nowe tomy/ekranizacje, rodzinne wyjścia do
kina i swoje lekkie zadurzenie w Danielu Radcliffie (oczywiście
jeszcze jak był mały i słodki, a nie dorosły i mało atrakcyjny).
Więc pal sześć wartości artystyczne, które te filmy mają lub
nie mają; nie umiem myśleć o nich inaczej niż z nostalgią.
Idąc na
seanse pierwszej i drugiej części „Igrzysk śmierci” byłam już
o wiele bardziej krytyczna, ale nie przeszkadzało mi to w
utytułowaniu ich najlepszą współczesną serią w gatunku teen
movie. Podobała mi się zwłaszcza „dwójka”, w której alegoria
totalitaryzmu i niesprawiedliwości społecznej jest zarysowana
jeszcze wyraźniej niż w poprzedniczce. „W pierścieniu ognia”
to przykład tak zwanej „mądrej rozrywki”, gdzie obok obrazu
rodzącej się rewolucji i opowieści o dorastaniu do bycia bohaterem
mamy dobre kino akcji i nie taki znów banalny trójkąt miłosny. I
ta Jennifer Lawrence – wszyscy kochamy Jennifer Lawrence.
„Igrzyska” to jedyny godny następca Harry’ego Pottera.
Filmy
według Agniechy, Agniecha
(http://filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com)
Sformułowanie
"teen movie" naprawdę źle mi się kojarzy, nie mniej
spośród tony obrazów, które ostatnio wypluwane są przez
kolejnych twórców najbardziej uwielbiam "Szkołę uczuć"
w reżyserii Shankmana. Stworzona na podstawie powieści jednego z
najlepszych melodramatycznych pisarzy- Nicholasa Sparksa, stała się
wzorem dla współczesnych nastolatków. Przepiękna opowieść o
bezinteresownej miłości zrodzonej z buntowniczej natury wśród
zdziczałych nastolatków. Choroba, marzenia, ale przede wszystkim
odnalezienie swojej własnej drogi do stania się lepszym
człowiekiem. Shankman przekazuje całą masę wartości, tonę
emocji, a wszystko to w świetnej oprawie muzycznej i w cudownej
barwie głosu Mandy Moore. Ten obraz to zdecydowanie mój ulubieniec,
do którego powracam bardzo często.
Filmowe
Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Mój ulubiony
teen movie to: w ostatnich latach, "Harry Potter i Insygnia
Śmierci cz.1". Mroczny, bardzo intymny i elegijny film z
epickim tłem fantasy. Scena tańca przejdzie do historii.
Panorama
Kina, Mariusz (http://panorama-kina.blogspot.com/)
Pierwsza
część „Igrzysk śmierci” to kawał świetnego widowiska z
arcyciekawą bohaterką i dużym potencjałem na to, by stać się w
niedalekiej przyszłości jedną z najciekawszych serii filmowych nie
tylko dla nastolatków. Póki co najlepszym według mnie cyklem
przeznaczonym dla młodzieży jest trylogia „Powrót do
przyszłości”. Lubię wszystkie części, sporo w nich
zniewalających pomysłów, szalonego humoru i energicznej akcji.
Widać, że autorzy cyklu, Robert Zemeckis i Bob Gale, już od
początku mieli w głowie plan, by historię rozpisać na trzy
części, gdyż scenariusz jest dopracowany i spójny, zaś elementy
fantastyczne zostały genialnie zmiksowane z komedią młodzieżową,
a w trzeciej części także z westernem.
Seriale,
Filmy, Muzyka; Kaczy (http://superkaczy.blog.pl/)
Moja ulubiona
seria młodzieżowa / Ulubiony Teen Movie
Muszę zacząć
od tego, że kategoria teen movie rozrasta się ostatnimi czasy do
wielkich rozmiarów, zwłaszcza jeśli zaliczamy do niej wszelkie
adaptacje prozy młodzieżowej, które pojawiają się na ekranach
kin co najmniej kilka razy w roku. Mówiąc o seriach młodzieżowych
oczywiście należy wspomnieć o “Potterze”, czyli przeniesieniu
fenomenu książkowego na ekran. Co jednak ważne - jedynie
pojedyncze filmy utrzymały dobrą passę książkowego pierwowzoru
będąc wiernymi adaptacjami. Mój ulubiony film Potterowy to 7.1,
pierwsze “Insygnia Śmierci” właśnie dlatego, że były one tak
wierne oryginałowi. Teraz to samo dzieje się z “Igrzyskami
Śmierci”, które oferują widzowi wierną adaptację. Tak się
właśnie powinno kręcić takie filmy. Zgadzam się więc z
przedmówcami!
Jeśli zaś
chodzi o teen movie jako takie to dla mnie obrazy z Amandą Bynes
prezentują najfajniejszy poziom tego gatunku. Lekkie, łatwe i
przyjemne, często głupawe, ale zawsze bardzo zabawne. Mój ulubiony
teen movie z tego gatunku to “Ona to On”, gdzie Bynes wciela się
w bohaterkę, która podszywa się pod swojego brata. Komedia omyłek,
która z tego wyniknie przyciąga moją uwagę i bawi do rozpuku.
Dobry soundtrack tylko dopełnia obrazu tej lekkiej, wakacyjnej
komedii, którą szczerze polecam.
Teen Movies
to gatunek, który często przyciąga moją uwagę, dlatego innych
typów znalazłoby się wiele więcej (jak chociażby świetne,
tegoroczne „Najlepsze Najgorsze Wakacje”, czy „Królowie
Lata”), postanowiłem jednak ograniczyć się do the best of the
Best
Salon
Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Mam wrażenie,
że Teen Movies to gatunek spoza mojej kategorii wiekowej, ale w
latach mojej młodości (w sumie nie aż tak dawno temu) to po prostu
było kino, które przyciągało młodzież. Dla mnie takim pełnym
energii filmem, który był pochwałą młodości, energii i
kreatywności jest „Więcej czadu” z młodym Christianem
Slayterem. Opowieść o zbuntowanym niezależnym radiowcu to jeden z
najbardziej inspirujących i mądrych filmów mojej młodości. Warto
też wspomnieć o telewizyjnym serialu „Moje tak zwane życie” z
młodą Claire Danes oglądałem z wypiekami na policzkach. Ciekawe,
czy dzisiaj nadal ten serial prezentowałby się tak znakomicie, choć
tutaj pewnie działała kwestia oglądania go w odpowiednim wieku.
Mam wrażenie, że lata 90 były lepsze jakościowo pod względem
młodzieżowych filmów – jakby nie było do młodzieżowego kina
zaliczyłbym również „Top Gun” z Tomem Cruise.
Moje
doświadczenia z kinem LGBT
reviews.blox.pl,
Milczący Krytyk (http://reviews.blox.pl)
Ostatnimi
czasy na ekranach naszych kin pojawia się coraz więcej filmów o
tematyce LGBT. Jeden, dwa w ciągu roku to właściwie już norma
(ostatnio wyrabiana nawet podczas jednego kwartału). Bez wątpienia
jednym z najgłośniejszych filmów poruszających tę tematykę była
"Tajemnica Brokeback Mountain" (2005) i zdaje mi się, że
właśnie od czasu premiery tamtego filmu, tego typu kino zaczęło
śmielej napływać do naszego kraju.
Wpierw typowe
historie o odkrywaniu siebie i swojej seksualności, w zderzeniu z
nieakceptującym otoczeniem. Takich opowieści jest z resztą
najwięcej. Sommersturm, Presque Rien, Tomboy czy niedawne Żniwa.
Coraz więcej jest jednak filmów szerszych, nie skupiających swojej
uwagi wyłącznie na kwestii "bycia" gejem czy lesbijką.
Orientacja staje się jedynie dodatkiem, fragmentem całości, pewną
cechą bohatera podczas gdy film opowiada o czymś innym. Wymienić
tu można chociażby ostatnio głośne "Życie Adeli",
które z przekąsem nazywane 'tym filmem o lesbijkach, który wygrał
w Cannes', było uniwersalną historią pierwszej, żywiołowej,
prawdziwej miłości, w której identyczna płeć bohaterek nie miała
aż tak wielkiego znaczenia. Albo brytyjski "Zupełnie inny
weekend", którego bohaterami było dwóch trzydziestolatków, a
który tak naprawdę był niezwykle naturalnym melodramatem mówiącym
o zauroczeniu, o więzi wytwarzającej się między dwojgiem
zakochanych. Albo wreszcie "Samotny mężczyzna" mówiący
o stracie ukochanej osoby, próbach odnalezienia się w nagle
potwornie pustej, zimnej rzeczywistości, która straciła cały swój
sens i piękno. Wszystkie te tematy, wszystkie te sytuacje mogą
dotyczyć każdego z nas.
Ciekawe jak
na tle zagranicznej konkurencji wypadnie więc film Tomasza
Wasilewskiego "Płynące wieżowce". Czy będzie mu bliżej
do tych bardziej typowych obrazów, w których główną sprawą jest
homoseksualność jednego z bohaterów, czy pokusi się o
rozszerzenie swego zainteresowania na inne wątki, nie robiąc z
'odmienności' bohatera tak wielkiej sprawy. Do sprawdzenia w kinach,
od tego piątku.
Wynurzenia
z kinowego fotela, Dominika (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Tegoroczna
jesień po cichu stała się festiwalem filmów o tematyce LGBT.
Mniej lub bardziej przypadkowo „zaliczyłam” kilka z nich:
francuskie „Życie Adeli”, niemiecką „Siłę przyciągania”,
amerykańskiego „Wielkiego Liberace”, izraelskie „W ciemno”
oraz nasze rodzime „W imię…” i „W ukryciu”
(przedpremierowo pokazywane na Warszawskim Festiwalu Filmowym).
Reżyserzy próbują ugryźć tę problematykę na różne sposoby –
od skupienia się na procesie odkrywania i akceptacji własnego
homoseksualizmu, poprzez analizę zjawiska homofobii, po rozważania
o płciowości (co uczynił Abdellatif Kechiche). Efekty tego są
różne i wygląda na to, że najciekawsze rzeczy powstają wówczas,
gdy kwestię orientacji traktuje się jako środek do jakiejś
szerszej refleksji, a nie nadrzędny temat. Dlatego też bardzo
podobało mi się „Życie Adeli”, film o specyfice damskiego
uczucia i kochania, o potędze seksualności oraz jej poznawaniu. To
trzygodzinny i trafiający w sedno traktat o kobiecości, który
jednocześnie tworzy bardzo intymne studium dojrzewania młodej
Francuzki.
Z igły widły
zrobiła natomiast Małgorzata Szumowska. Reżyserka w wywiadach
usiłuje nam wmówić, że "W imię..." to film szokujący,
pokazujący coś w kinie coś nowego. Tymczasem jego przekaz brzmi:
księża też czują pociąg płciowy, a Kościołowi to nie w smak.
Księża to ludzie z krwi i kości, którzy nie leżą cały czas
krzyżem, ale lubią napić się wódki, zapalić papierosa i się
przytulić, czasem nawet do mężczyzny. Wow, Małgośka, odkryłaś
Amerykę. Ostatecznie nie jest to film ani mówiący coś nowego o
Kościele, ani o homoseksualizmie. Chcę wierzyć, że dla większości
Polaków nie ma też w tym nic kontrowersyjnego. Chociaż niedawna
akcja w siedzibie Krytyki Politycznej (podczas seansu filmowego Klubu
LGBT prawicowi bojówkarze wrzucili do sali świece dymne) mocno mnie
otrzeźwiła. W każdym razie pseudointelektualizm Szumowskiej mierzi
mnie bardzo.
Filmy
według Agniechy, Agniecha
(http://filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com)
Moja
doświadczenia z kinem LGBT nie są pewnie aż tak spore, jak innych
ludzi. Temat tak wielkich melodramatów, nie do końca mi podchodzi
ze względu na sporą dawkę emocjonalną, której dostarcza.
Świadczy o tym mój seans "Tajemnicy Brokeback Mountain",
który bardzo mnie poruszył. Później przyszły kolejne filmy, jak
chociażby "Gry weselne" poruszające miłość lesbijską
i choć nie do końca przekonał mnie ten obraz, to i tak doceniam
jego chęć przebicia się na tak trudnym rynku. Jednakże, chyba
najbardziej ze wszystkich produkcji w tym gatunku w pamięci została
mi "Transamerica". Genialna opowieść o ojcu próbującym
odnaleźć się w swojej nowej roli, w nowym ciele. Cudownie surowy
klimat i rewelacyjna Felicity. Bardzo ciekawy i poruszający.
Filmowe
Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Moje
doświadczenia z kinem LGBT są...niezbyt rozległe. Ot parę bardzo
przeciętnych, acz funkcjonalnych w swoim środowisku filmów, no i
jedno wybitne dzieło , czyli "Tajemnica Brokeback Mountain".
Pewnie mam sporo zaległości w temacie po prostu.
ArtHouse -
filmowe szaleństwo, Anna (http://filmoweszalenstwo.blogspot.com)
Moje
doświadczenia z kinem LGBT sięgają dwóch lat wstecz. Zaczęło
się od ciekawości. Im bardziej wokół szumiało, że te zjawiska
powinny obrażać moją wrażliwość, tym bardziej czułam potrzebę
dociekania, o powody takich oskarżeń. Coraz częściej uciekałam
więc na wycieczki po „zakazanym kinie”, z narastającym
poczuciem niezrozumienia – nie dla zjawiska LGBT, ale ludzi, którzy
próbowali wmówić mi, że uczucia mogą przyjąć tylko jeden
wariant – dwupłciowy.
Filmy LGBT to
kino dwóch skrajności. Z jednej strony nieustannie męczy trzy
podstawowe wątki: comming outu, dyskryminacji społecznej i
zdolności homoseksualisty do tworzenia związków i czucia w sposób
ukształtowany przez heteryków [tego powodu większość filmów
przybiera postać melodramatu – wyściełanego przeszkodami,
uwieńczonego pokrzepiającym happy endem lub jego alternatywną
wersją - „będzie mu lepiej beze mnie”], z drugiej strony, co
moim zdaniem stanowi największą siłę tego nurtu, kino LGBT
szukając własnej tożsamości, znalazło klucz do opowiadania o
współczesnym człowieku, w sposób o jakim kino mainstreamowe dawno
zapomniało – portretując samotność jednostki w obliczu drugiej
w anonimowym świecie szybkiej komunikacji, co w tym wypadku wzmacnia
dodatkowo środowisko, w którym oboje żyją – nienawistne i pełne
nieskrywanej agresji. Niełatwe relacje w trudnych czasach. O
tym opowiadał Weekend Andrew Haigh, August Elgara Rapaport czy Happy
Together Kar Wai Wonga.
A co
najważniejsze kino gejowskie ożywiło martwy wśród heteryków
melodramat, wprowadzając istotne novum do gatunku, za co jako wielki
miłośnik tej stylistyki jestem wdzięczna. Warto czasem czasem
wyzbyć się uprzedzeń, inaczej tak wspaniałe kino przejdzie koło
was niezauważone, a uwierzcie mi, że będziecie mieli czego
żałować.
Salon
Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeden z
najlepszych filmów z nurtu LGBT obejrzałem na Warszawskim
Festiwalu Filmowym – był to obraz z 2006 roku „Bańka mydlana”.
Wzruszająca opowieść o miłości dwóch chłopaków. Jeden z nich
jest żydowskim sprzedawcą płyt, który właśnie zakończył
służbę wojskową w punkcie kontrolnym na granicy z Palestyną.
Drugi z nich jest Palestyńczykiem przybywającym do Izraela. Łączy
ich niesamowite porozumienie dusz, ale dzieli polityka, narodowość
i stosunek ich bliskich do homoseksualizmu. Film w reżyserii Eytan
Fox pokazuje, że miłość ma niewielkie szanse na przetrwanie,
kiedy do głosu dochodzi strach, religia, polityka. Niezapominanie
przeżycie filmowe, od którego zaczęła się moja fascynacja kinem
dotyczącym konfliktu izraelsko palestyńskiego.
Filmowe
Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Jeśli dramat
europejski to: z Larsem von Trierem. Nie znoszę każdej sekundy
"Tańcząc w ciemnościach", kocham każdą klatkę
"Melancholii" i jeszcze nigdy na żadnym filmie Larsa się
nie nudziłem
Apetyt na
film, Klapserka (http://apetyt-na-film.blogspot.com/)
Jeśli dramat
europejski to tylko Mike Leigh. Brytyjski weteran w tworzeniu kina
społecznie zaangażowanego ma niezwykłą zdolność do
przedstawiania życia takim, jakim ono jest: ani pięknym, ani
brzydkim, równocześnie słodkim, jak i gorzkim, pełnym nostalgii,
sentymentów i zawodów, jednocześnie zaś krzepiącym i dającym
nadzieję. Ciepło, które płynie z jego filmów, jest
przefiltrowane przez trudne doświadczenia, ale doświadczenia w
przeważającej mierze prowadzących ku zwycięstwu, bez względu na
to, czy jest nim samospełnienie, stabilizacja w życiu prywatnym
czy... szczęście innych. Kino, które niczym nie zdumiewa, a
zachwyca, nie buduje napięcia, a serwuje emocje, nie odkrywa niczego
nowego, a pozostaje w pamięci jako powiew niespotykanej świeżości.
Salon
Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeśli dramat
europejski to przede wszystkim Fatih Akin. Urodzony w Niemczech
reżyser dotyka w swoich obrazach ważnych tematów związanych z
przynależnością narodową i kulturową często czyniąc bohaterami
swoich opowieści ludzi związanych z Turcją przez pochodzenie, ale
żyjących w Niemczech. „Głową w mur” i na „Krawędzi nieba”
to przejmujące opowieści o wyalienowaniu ludzi w kraju dalekim od
ich rodzinnego. Najlepszym jednak ze wszystkich jest „Soul
Kitchen”. W tym filmie wszystkie kwestie polityczno kulturowe stają
się odrobinę bardziej blade – na pierwszym planie króluje
uwielbienie życia, afirmacja zabawy, braterstwa, przyjaźni – a
cóż łączy lepiej jak nie muzyka? To muzyka jest spoiwem kolejnych
ujęć. Piękne soulowe utwory ocierające się o chillout –
sprawiają, że na przemian żywiołowo wybijałem rytm
energetyzujących utworów, by chwilę później leniwie kiwać głową
w rytm spokojniejszej melodii. W kolejnym filmie Fatih ma powrócić
do dramatu w tradycyjnym ujęciu – ciekawy jestem wyniku jego
pracy.
Jeśli dramat
europejski to oczywiście niezapomniany „Good bye Lenin!”.
Niemiecki obraz, momentami bardzo zabawny, transformacji ustrojowej,
która obaliła mur berliński, zjednoczyła Niemcy i zniszczyła
komunistyczne NRD. Wolfgang Becker wykorzystuje ten ważny okres w
historii naszych zachodnich sąsiadów by opowiedzieć historię o
rzeczach tych najbardziej uniwersalnych – miłości, poświęceniu
– a całości przewodzi wspaniały Daniel Bruhl.
Filmowe
Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Jeśli Las
Vegas to tylko....w dobrym towarzystwie. I niekoniecznie mam tu na
myśli ekipę ze znanej trylogii Todda Philippsa.
Seriale,
Filmy, Muzyka; Kaczy (http://superkaczy.blog.pl/)
Vegas w kinie
pojawiało się wielokrotnie, warto więc przyjrzeć się ulubionym
filmom rozgrywającym się w tym mieście. Dla mnie oczywistym typem,
bez którego nie można rozmawiać o Vegas, jest „Ocean’s
Eleven”, czy to w nowej, czy starej wersji. Ekipa Danny’ego
Oceana, która próbuje obrabować największe kasyna w Vegas jest
tak dobrze dobrana, że z uśmiechem na ustach ogląda się ich
perypetie. Nienadmiernie skomplikowana fabuła, świetna ścieżka
dźwiękowa oraz doborowa obsada sprawia, że kiedy myślę Vegas,
przed oczami mam ostatnią scenę z „Eleven”, gdy ekipa stoi
przed fontannami Belagio.
Oczywistym
typem w tej kategorii jest także „Kac Vegas” (polski tytuł
wygrywa z oryginałem), przesadzona rubaszna komedia, która potrafi
szczerze rozbawić, zwłaszcza w doborowym towarzystwie.
Wspomniałbym
też o głupawej, przesympatycznej komedii o dużej dawce chemii
między odtwórcami głównych ról, czyli „Pewnego razu w Vegas”,
z Cameron Diaz i Ashtonem Kutcherem. Choć tam jedynie zalążek
akcji rozgrywa się w Mieście Grzechu, nie sposób skreślić go z
listy filmów Vegasowych, gdyż są to wydarzenia znamienne dla całej
fabuły.
Salon
Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeśli Las
Vegas to chętnie w towarzystwie Martina Scorsese, który stworzył
największą kryminalną sagę opowiadającą o mieście na pustyni –
„Kasyno”. Ale jest jeden reżyser, który przynajmniej w moim
wyobrażeniu – pokazał Vegas ciekawiej niż Scorsese. Chodzi o
Mike’a Figgisa i jego film z 1996 roku „Zostawić Las Vegas”.
Kameralny dramat, w którym wystąpili Nicolas Cage i Elisabet Shue
pokazuje Vegas odarte z wszelkiej tajemnicy. Skrzące się w
ciemności światła Vegas przyciągają w swoje objęcia kolejnych
straceńców. Jednym z nich jest Ben. Kiedyś świetny producent
filmowy – dziś cień człowieka; alkoholik, który postanowił
skończyć ze sobą zapijając się na śmierć w najbardziej
rozświetlonym mieście świata. Do tego piękna muzyka reżysera i
jazzowe standardy w wykonaniu Stinga. Arcydzieło, po którego
obejrzeniu Vegas przestaje być idylliczną krainą. Nie ma szansy
przetrwać w niej nawet miłość, której to miasto nadaje gorzkiego
smaku. Figgis pokazuje, że w Vegas nie wygrywa nikt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz