czwartek, 6 marca 2014

Członkowie OBF o Oscarach 2014!





Nie mogę powiedzieć, że Oscary budzą we mnie szczególne emocje – o wiele ciekawszy  wydaje mi się zawsze festiwal w Cannes, którego wybory nie są tak zachowawcze i przewidywalne. I tym razem obyło się bez zaskoczeń, choć też nie bez małych rozczarowań. Najbardziej zawiodły mnie w tym roku Oscary za role męskie. Oczywiście kreacje Jareda Leto i Matthew McConaughey’a są znakomite, ale mam wrażenie, że istnieją osoby, którym statuetki po prostu się NALEŻAŁY. Było to należenie się na zasadzie jak-długo-do-jasnej-cholery-można-być-ignorowanym-przez-akademię, gdzie obok Leonardo DiCaprio drugim poszkodowanym jest Michael Fassbender. Nagrody dla McConaughey’a i Leto to kolejny dowód na to, że kluczem do sukcesu jest przemiana fizyczna. Nie przebierasz się, nie wygrywasz, taka sytuacja.
Pozostali nagrodzeni mają moje pełne błogosławieństwo (no, może jeszcze ta najsłabsza z nominowanych piosenka z „Krainy Lodu” mogłaby ustąpić miejsca Moon Song lub Happy). „Zniewolony” to nie tylko najlepszy film spośród całej dziewiątki (choć stwierdzam to na wyrost, bo nie widziałam jeszcze „Nebraski” i „Tajemnicy Filomeny”), ale też wspaniałe kino w ogóle, niektórzy sądzą nawet, że nazwanie go oscarowym to dla niego obelga. Cieszy mnie, że w tym roku jury zarówno Oscarów, jak i Złotych Globów, nagrodziło obraz odważny w wymowie i niebanalny w formie. Podobnie sprawa ma się z „Wielkim pięknem”. Wiele osób nie może przeboleć „Polowania”, ale mimo że to naprawdę dobry film, przy laureacie wypada trochę trywialnie. Thomas Vinterberg snuje swoją opowieść w sposób całkowicie klasyczny, podczas gdy Sorrentino nie boi się cudaczności, groteski, pomieszania sacrum z profanum, fragmentaryczności.
Nie mam też żadnych zastrzeżeń do triumfu „Grawitacji”, nagród scenariuszowych, tych dla aktorek, a także całkowitego pominięcia „American Hustle” (filmu topornego, przeszarżowanego, bezsensownie przegadanego). Jeśli mam się jeszcze na coś pożalić, to na brak jakiegokolwiek polskiego akcentu. Spróbujcie sobie jednak porównać „Wielkie Piękno” i „Wałęsę”. Pomyślcie: „Wielkie piękno”, „Wałęsa”, „Wielkie piękno”, „Wałęsa”. Czujcie się tę niewyobrażalnie wielką przepaść w poziomie obu tytułów? A teraz przypomnijcie sobie „Idę”, „Drogówkę”, „Chce się żyć”, „Imagine”… Jak można było wysłać w świat tak drętwy film, mając pod nosem naprawdę ciekawe kino? Większej oscarowej wpadki w tym roku nie było.  



Nie było i nie będzie takiego roku, w którym Oscarowe wybory nie budziłyby kontrowersji.  Do specyficzności tych nagród, które nie wyróżniają wcale tych najlepszych trzeba się chyba przyzwyczaić.  Bycie najlepszym w danej kategorii (jakkolwiek ogólnie by to nie brzmiało) jest tylko jednym z wielu czynników, które decydują o wygranej.  Podczas tegorocznej Gali obyło się bez większych niespodzianek, w zasadzie to do kogo powędrują statuetki było jedynie formalnością.  Analizując najczęstszych wygranych na innych filmowych Galach, można było dość pewnie stawiać na zwycięzców nagród Akademii Filmowej.  I w większości najczęściej typowani stawali się też zwycięzcami. 
Osobiście, najbardziej szkoda mi przegranych (choć na Oscarach podobno nikt nie przegrywa) w dwóch kategoriach.  Po pierwsze średnio ucieszył mnie Oscar dla Lupity Nyong'o.  Na jej miejscu bardziej widziałbym Julię Roberts, która swoją drugoplanową rolę zagrała tak wyraziście, że chwilami zdawać by się mogło, że jej bohaterka należy do pierwszego planu.  Po drugie, choć wiedziałem, że musiałby się stać cud, by się to zdarzyło, szkoda, że kolejny już raz nie nagrodzono Leonardo DiCaprio.  Cieszę się za Matthew McConaughey, ale jednocześnie żal kolejnej straconej szansy dla Leo.  Może następnym razem się uda.
 Milczący Krytyk (http://reviews.blox.pl/html)



Ta „najważniejsza filmowa noc” już za nami. Specjalnych niespodzianek nie było, chociaż bardzo na wyniki nie możemy narzekać. Czy cieszę się z wygranej „Zniewolonego”? Trudno powiedzieć, dla mnie równie dobrze wygrać mógł „Wilk z Wall Street” czy „American Hustler”. Żaden z kandydatów nie przypadł mi na tyle do gustu. Każdy z nich w moim odczuciu był co najwyżej solidnie dobry. Nie szokuje też tyle nagród dla „Grawitacji” (może z wyjątkiem kategorii muzyczne). Przecież technicznie to był najlepszy film roku. Co z tego, że scenariusz ma do bólu miałki, nie o to w tym chodzi. Zresztą najlepszym filmem nie został.
Aktorskie Oscary powędrowały do tych, którzy już wcześniej odebrali całą masę nagród. Serio ktoś wierzył, że Akademia nie doceni odchudzonego, chorego na AIDS i w dodatku homoseksualnego bohatera McConaugheya? Co więcej krytycy (nawet nasi z OBFu) chwalą sobie Matthew jak nigdy. Cate również nie mogła nie dostać statuetki (chociaż ja cały czas się pytam co u diabła robiła wśród nominowanych Sandra Bullock i gdzie była Emma Thompson). Nie chciało mi się też wierzyć, że drugi rok po zeszłorocznej gali członkowie Akademii zechcą nagrodzić młodziutką Lawrence. Chociaż zamiast N’yongo wolałbym widzieć tu Julię Roberts. Oscarowym pewniakiem też był Jared Leto, który swoją patetyczną mową chciał chyba przebić Toma Hanksa.
A jak oglądało się samą galę? Naprawdę ok! Ellen w roli prowadzącej czuła się bardzo dobrze. Zrezygnowała z drętwych sucharów na rzecz lekkiego, nieco ironicznego poczucia humoru bardzo integrując się z widownią.
Cóż widzimy się za rok i oby czekało nas więcej niespodzianek oraz więcej dobrych filmów!

O Oscarach pisali też: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nagrody OBF

Filmy, które rozważamy w kontekście nagród OBF muszą mieć swoją polską premierę kinową pomiędzy 1.02.2016 a 31.01.2017 r.