wtorek, 26 listopada 2013

Pomieszanie z poplątaniem


Jako że jesteśmy grupą blogerów wielce wszechstronnych, w tym tygodniu przygotowaliśmy dla Was krótkie wypowiedzi na aż cztery tematy. Przewodni związany jest z premierą kontynuacji „Igrzysk śmierci” – zainspirowała nas ona do wybrania swoich ulubionych tytułów z gatunku teen movie (uwaga, bywa nostalgicznie!). W miniony piątek na srebrnych ekranach zawitały także „Płynące wieżowce” oraz „Last Vegas”, które stały się przyczynkami do rozważań o naszych doświadczeniach z kinem LGBT oraz o najlepszych produkcjach z Las Vegas w tle. Część z nas wyjawiła również swoje sympatie dotyczące europejskich dramatów, a to dzięki „Powtórnie narodzonemu” Sergia Castellitto. Post jest tym bardziej wyjątkowy, że w jego powstawaniu udział miał też nowy członek naszego cybergangu (dyskretne puszczenie oczka), Mariusz z Panoramy Kina. Cieszymy się i zapraszamy do lektury tego potrójnie świeżego tekstu: zasilonego świeżą krwią, należącego do wciąż świeżego cyklu i kręcącego się wokół najświeższych kinowych propozycji.
Mój ulubiony teen movie to:

Wynurzenia z kinowego fotela, Dominika (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Zupełnie nie będę oryginalna: o ile lekturą mojego dzieciństwa była seria „Ania z zielonego wzgórza”, to wiek nastoletni zdominował „Harry Potter” i jego ekranizacje (chociaż liczył się również „Pamiętnik księżniczki”). Z upływem lat dotarło do mnie, jak wiele w prozie Rowling było zapożyczeń z mitologii, jednak nawet jeśli pisarka nie wymyśliła wszystkiego sama, to wciąż mam do niej wielki szacunek za uporządkowanie tych elementów i stworzenie tak rozbudowanego świata. Najważniejszy jest jednak sentyment, jaki żywię do tych książek oraz do filmów – pamiętam doskonale to słodkie wyczekiwanie na nowe tomy/ekranizacje, rodzinne wyjścia do kina i swoje lekkie zadurzenie w Danielu Radcliffie (oczywiście jeszcze jak był mały i słodki, a nie dorosły i mało atrakcyjny). Więc pal sześć wartości artystyczne, które te filmy mają lub nie mają; nie umiem myśleć o nich inaczej niż z nostalgią.
Idąc na seanse pierwszej i drugiej części „Igrzysk śmierci” byłam już o wiele bardziej krytyczna, ale nie przeszkadzało mi to w utytułowaniu ich najlepszą współczesną serią w gatunku teen movie. Podobała mi się zwłaszcza „dwójka”, w której alegoria totalitaryzmu i niesprawiedliwości społecznej jest zarysowana jeszcze wyraźniej niż w poprzedniczce. „W pierścieniu ognia” to przykład tak zwanej „mądrej rozrywki”, gdzie obok obrazu rodzącej się rewolucji i opowieści o dorastaniu do bycia bohaterem mamy dobre kino akcji i nie taki znów banalny trójkąt miłosny. I ta Jennifer Lawrence – wszyscy kochamy Jennifer Lawrence. „Igrzyska” to jedyny godny następca Harry’ego Pottera.
Filmy według Agniechy, Agniecha (http://filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com)
Sformułowanie "teen movie" naprawdę źle mi się kojarzy, nie mniej spośród tony obrazów, które ostatnio wypluwane są przez kolejnych twórców najbardziej uwielbiam "Szkołę uczuć" w reżyserii Shankmana. Stworzona na podstawie powieści jednego z najlepszych melodramatycznych pisarzy- Nicholasa Sparksa, stała się wzorem dla współczesnych nastolatków. Przepiękna opowieść o bezinteresownej miłości zrodzonej z buntowniczej natury wśród zdziczałych nastolatków. Choroba, marzenia, ale przede wszystkim odnalezienie swojej własnej drogi do stania się lepszym człowiekiem. Shankman przekazuje całą masę wartości, tonę emocji, a wszystko to w świetnej oprawie muzycznej i w cudownej barwie głosu Mandy Moore. Ten obraz to zdecydowanie mój ulubieniec, do którego powracam bardzo często.
Filmowe Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Mój ulubiony teen movie to: w ostatnich latach, "Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.1". Mroczny, bardzo intymny i elegijny film z epickim tłem fantasy. Scena tańca przejdzie do historii.
Panorama Kina, Mariusz (http://panorama-kina.blogspot.com/)
Pierwsza część „Igrzysk śmierci” to kawał świetnego widowiska z arcyciekawą bohaterką i dużym potencjałem na to, by stać się w niedalekiej przyszłości jedną z najciekawszych serii filmowych nie tylko dla nastolatków. Póki co najlepszym według mnie cyklem przeznaczonym dla młodzieży jest trylogia „Powrót do przyszłości”. Lubię wszystkie części, sporo w nich zniewalających pomysłów, szalonego humoru i energicznej akcji. Widać, że autorzy cyklu, Robert Zemeckis i Bob Gale, już od początku mieli w głowie plan, by historię rozpisać na trzy części, gdyż scenariusz jest dopracowany i spójny, zaś elementy fantastyczne zostały genialnie zmiksowane z komedią młodzieżową, a w trzeciej części także z westernem.
Seriale, Filmy, Muzyka; Kaczy (http://superkaczy.blog.pl/)
Moja ulubiona seria młodzieżowa / Ulubiony Teen Movie
Muszę zacząć od tego, że kategoria teen movie rozrasta się ostatnimi czasy do wielkich rozmiarów, zwłaszcza jeśli zaliczamy do niej wszelkie adaptacje prozy młodzieżowej, które pojawiają się na ekranach kin co najmniej kilka razy w roku. Mówiąc o seriach młodzieżowych oczywiście należy wspomnieć o “Potterze”, czyli przeniesieniu fenomenu książkowego na ekran. Co jednak ważne - jedynie pojedyncze filmy utrzymały dobrą passę książkowego pierwowzoru będąc wiernymi adaptacjami. Mój ulubiony film Potterowy to 7.1, pierwsze “Insygnia Śmierci” właśnie dlatego, że były one tak wierne oryginałowi. Teraz to samo dzieje się z “Igrzyskami Śmierci”, które oferują widzowi wierną adaptację. Tak się właśnie powinno kręcić takie filmy. Zgadzam się więc z przedmówcami!
Jeśli zaś chodzi o teen movie jako takie to dla mnie obrazy z Amandą Bynes prezentują najfajniejszy poziom tego gatunku. Lekkie, łatwe i przyjemne, często głupawe, ale zawsze bardzo zabawne. Mój ulubiony teen movie z tego gatunku to “Ona to On”, gdzie Bynes wciela się w bohaterkę, która podszywa się pod swojego brata. Komedia omyłek, która z tego wyniknie przyciąga moją uwagę i bawi do rozpuku. Dobry soundtrack tylko dopełnia obrazu tej lekkiej, wakacyjnej komedii, którą szczerze polecam.
Teen Movies to gatunek, który często przyciąga moją uwagę, dlatego innych typów znalazłoby się wiele więcej (jak chociażby świetne, tegoroczne „Najlepsze Najgorsze Wakacje”, czy „Królowie Lata”), postanowiłem jednak ograniczyć się do the best of the Best
Salon Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Mam wrażenie, że Teen Movies to gatunek spoza mojej kategorii wiekowej, ale w latach mojej młodości (w sumie nie aż tak dawno temu) to po prostu było kino, które przyciągało młodzież. Dla mnie takim pełnym energii filmem, który był pochwałą młodości, energii i kreatywności jest „Więcej czadu” z młodym Christianem Slayterem. Opowieść o zbuntowanym niezależnym radiowcu to jeden z najbardziej inspirujących i mądrych filmów mojej młodości. Warto też wspomnieć o telewizyjnym serialu „Moje tak zwane życie” z młodą Claire Danes oglądałem z wypiekami na policzkach. Ciekawe, czy dzisiaj nadal ten serial prezentowałby się tak znakomicie, choć tutaj pewnie działała kwestia oglądania go w odpowiednim wieku. Mam wrażenie, że lata 90 były lepsze jakościowo pod względem młodzieżowych filmów – jakby nie było do młodzieżowego kina zaliczyłbym również „Top Gun” z Tomem Cruise. 
 
Moje doświadczenia z kinem LGBT
reviews.blox.pl, Milczący Krytyk (http://reviews.blox.pl)
Ostatnimi czasy na ekranach naszych kin pojawia się coraz więcej filmów o tematyce LGBT. Jeden, dwa w ciągu roku to właściwie już norma (ostatnio wyrabiana nawet podczas jednego kwartału). Bez wątpienia jednym z najgłośniejszych filmów poruszających tę tematykę była "Tajemnica Brokeback Mountain" (2005) i zdaje mi się, że właśnie od czasu premiery tamtego filmu, tego typu kino zaczęło śmielej napływać do naszego kraju.
Wpierw typowe historie o odkrywaniu siebie i swojej seksualności, w zderzeniu z nieakceptującym otoczeniem. Takich opowieści jest z resztą najwięcej. Sommersturm, Presque Rien, Tomboy czy niedawne Żniwa. Coraz więcej jest jednak filmów szerszych, nie skupiających swojej uwagi wyłącznie na kwestii "bycia" gejem czy lesbijką. Orientacja staje się jedynie dodatkiem, fragmentem całości, pewną cechą bohatera podczas gdy film opowiada o czymś innym. Wymienić tu można chociażby ostatnio głośne "Życie Adeli", które z przekąsem nazywane 'tym filmem o lesbijkach, który wygrał w Cannes', było uniwersalną historią pierwszej, żywiołowej, prawdziwej miłości, w której identyczna płeć bohaterek nie miała aż tak wielkiego znaczenia. Albo brytyjski "Zupełnie inny weekend", którego bohaterami było dwóch trzydziestolatków, a który tak naprawdę był niezwykle naturalnym melodramatem mówiącym o zauroczeniu, o więzi wytwarzającej się między dwojgiem zakochanych. Albo wreszcie "Samotny mężczyzna" mówiący o stracie ukochanej osoby, próbach odnalezienia się w nagle potwornie pustej, zimnej rzeczywistości, która straciła cały swój sens i piękno. Wszystkie te tematy, wszystkie te sytuacje mogą dotyczyć każdego z nas.
Ciekawe jak na tle zagranicznej konkurencji wypadnie więc film Tomasza Wasilewskiego "Płynące wieżowce". Czy będzie mu bliżej do tych bardziej typowych obrazów, w których główną sprawą jest homoseksualność jednego z bohaterów, czy pokusi się o rozszerzenie swego zainteresowania na inne wątki, nie robiąc z 'odmienności' bohatera tak wielkiej sprawy. Do sprawdzenia w kinach, od tego piątku.
Wynurzenia z kinowego fotela, Dominika (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Tegoroczna jesień po cichu stała się festiwalem filmów o tematyce LGBT. Mniej lub bardziej przypadkowo „zaliczyłam” kilka z nich: francuskie „Życie Adeli”, niemiecką „Siłę przyciągania”, amerykańskiego „Wielkiego Liberace”, izraelskie „W ciemno” oraz nasze rodzime „W imię…” i „W ukryciu” (przedpremierowo pokazywane na Warszawskim Festiwalu Filmowym). Reżyserzy próbują ugryźć tę problematykę na różne sposoby – od skupienia się na procesie odkrywania i akceptacji własnego homoseksualizmu, poprzez analizę zjawiska homofobii, po rozważania o płciowości (co uczynił Abdellatif Kechiche). Efekty tego są różne i wygląda na to, że najciekawsze rzeczy powstają wówczas, gdy kwestię orientacji traktuje się jako środek do jakiejś szerszej refleksji, a nie nadrzędny temat. Dlatego też bardzo podobało mi się „Życie Adeli”, film o specyfice damskiego uczucia i kochania, o potędze seksualności oraz jej poznawaniu. To trzygodzinny i trafiający w sedno traktat o kobiecości, który jednocześnie tworzy bardzo intymne studium dojrzewania młodej Francuzki.
Z igły widły zrobiła natomiast Małgorzata Szumowska. Reżyserka w wywiadach usiłuje nam wmówić, że "W imię..." to film szokujący, pokazujący coś w kinie coś nowego. Tymczasem jego przekaz brzmi: księża też czują pociąg płciowy, a Kościołowi to nie w smak. Księża to ludzie z krwi i kości, którzy nie leżą cały czas krzyżem, ale lubią napić się wódki, zapalić papierosa i się przytulić, czasem nawet do mężczyzny. Wow, Małgośka, odkryłaś Amerykę. Ostatecznie nie jest to film ani mówiący coś nowego o Kościele, ani o homoseksualizmie. Chcę wierzyć, że dla większości Polaków nie ma też w tym nic kontrowersyjnego. Chociaż niedawna akcja w siedzibie Krytyki Politycznej (podczas seansu filmowego Klubu LGBT prawicowi bojówkarze wrzucili do sali świece dymne) mocno mnie otrzeźwiła. W każdym razie pseudointelektualizm Szumowskiej mierzi mnie bardzo.
Filmy według Agniechy, Agniecha (http://filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com)
Moja doświadczenia z kinem LGBT nie są pewnie aż tak spore, jak innych ludzi. Temat tak wielkich melodramatów, nie do końca mi podchodzi ze względu na sporą dawkę emocjonalną, której dostarcza. Świadczy o tym mój seans "Tajemnicy Brokeback Mountain", który bardzo mnie poruszył. Później przyszły kolejne filmy, jak chociażby "Gry weselne" poruszające miłość lesbijską i choć nie do końca przekonał mnie ten obraz, to i tak doceniam jego chęć przebicia się na tak trudnym rynku. Jednakże, chyba najbardziej ze wszystkich produkcji w tym gatunku w pamięci została mi "Transamerica". Genialna opowieść o ojcu próbującym odnaleźć się w swojej nowej roli, w nowym ciele. Cudownie surowy klimat i rewelacyjna Felicity. Bardzo ciekawy i poruszający.
Filmowe Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Moje doświadczenia z kinem LGBT są...niezbyt rozległe. Ot parę bardzo przeciętnych, acz funkcjonalnych w swoim środowisku filmów, no i jedno wybitne dzieło , czyli "Tajemnica Brokeback Mountain". Pewnie mam sporo zaległości w temacie po prostu.
ArtHouse - filmowe szaleństwo, Anna (http://filmoweszalenstwo.blogspot.com)
Moje doświadczenia z kinem LGBT sięgają dwóch lat wstecz. Zaczęło się od ciekawości. Im bardziej wokół szumiało, że te zjawiska powinny obrażać moją wrażliwość, tym bardziej czułam potrzebę dociekania, o powody takich oskarżeń. Coraz częściej uciekałam więc na wycieczki po „zakazanym kinie”, z narastającym poczuciem niezrozumienia – nie dla zjawiska LGBT, ale ludzi, którzy próbowali wmówić mi, że uczucia mogą przyjąć tylko jeden wariant – dwupłciowy.
Filmy LGBT to kino dwóch skrajności. Z jednej strony nieustannie męczy trzy podstawowe wątki: comming outu, dyskryminacji społecznej i zdolności homoseksualisty do tworzenia związków i czucia w sposób ukształtowany przez heteryków [tego powodu większość filmów przybiera postać melodramatu – wyściełanego przeszkodami, uwieńczonego pokrzepiającym happy endem lub jego alternatywną wersją - „będzie mu lepiej beze mnie”], z drugiej strony, co moim zdaniem stanowi największą siłę tego nurtu, kino LGBT szukając własnej tożsamości, znalazło klucz do opowiadania o współczesnym człowieku, w sposób o jakim kino mainstreamowe dawno zapomniało – portretując samotność jednostki w obliczu drugiej w anonimowym świecie szybkiej komunikacji, co w tym wypadku wzmacnia dodatkowo środowisko, w którym oboje żyją – nienawistne i pełne nieskrywanej agresji. Niełatwe relacje w trudnych czasach. O tym opowiadał Weekend Andrew Haigh, August Elgara Rapaport czy Happy Together Kar Wai Wonga.
A co najważniejsze kino gejowskie ożywiło martwy wśród heteryków melodramat, wprowadzając istotne novum do gatunku, za co jako wielki miłośnik tej stylistyki jestem wdzięczna. Warto czasem czasem wyzbyć się uprzedzeń, inaczej tak wspaniałe kino przejdzie koło was niezauważone, a uwierzcie mi, że będziecie mieli czego żałować.
Salon Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeden z najlepszych filmów z nurtu LGBT obejrzałem na Warszawskim Festiwalu Filmowym – był to obraz z 2006 roku „Bańka mydlana”. Wzruszająca opowieść o miłości dwóch chłopaków. Jeden z nich jest żydowskim sprzedawcą płyt, który właśnie zakończył służbę wojskową w punkcie kontrolnym na granicy z Palestyną. Drugi z nich jest Palestyńczykiem przybywającym do Izraela. Łączy ich niesamowite porozumienie dusz, ale dzieli polityka, narodowość i stosunek ich bliskich do homoseksualizmu. Film w reżyserii Eytan Fox pokazuje, że miłość ma niewielkie szanse na przetrwanie, kiedy do głosu dochodzi strach, religia, polityka. Niezapominanie przeżycie filmowe, od którego zaczęła się moja fascynacja kinem dotyczącym konfliktu izraelsko palestyńskiego.
Jeśli dramat europejski to...
Filmowe Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Jeśli dramat europejski to: z Larsem von Trierem. Nie znoszę każdej sekundy "Tańcząc w ciemnościach", kocham każdą klatkę "Melancholii" i jeszcze nigdy na żadnym filmie Larsa się nie nudziłem
Apetyt na film, Klapserka (http://apetyt-na-film.blogspot.com/)
Jeśli dramat europejski to tylko Mike Leigh. Brytyjski weteran w tworzeniu kina społecznie zaangażowanego ma niezwykłą zdolność do przedstawiania życia takim, jakim ono jest: ani pięknym, ani brzydkim, równocześnie słodkim, jak i gorzkim, pełnym nostalgii, sentymentów i zawodów, jednocześnie zaś krzepiącym i dającym nadzieję. Ciepło, które płynie z jego filmów, jest przefiltrowane przez trudne doświadczenia, ale doświadczenia w przeważającej mierze prowadzących ku zwycięstwu, bez względu na to, czy jest nim samospełnienie, stabilizacja w życiu prywatnym czy... szczęście innych. Kino, które niczym nie zdumiewa, a zachwyca, nie buduje napięcia, a serwuje emocje, nie odkrywa niczego nowego, a pozostaje w pamięci jako powiew niespotykanej świeżości.
Salon Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeśli dramat europejski to przede wszystkim Fatih Akin. Urodzony w Niemczech reżyser dotyka w swoich obrazach ważnych tematów związanych z przynależnością narodową i kulturową często czyniąc bohaterami swoich opowieści ludzi związanych z Turcją przez pochodzenie, ale żyjących w Niemczech. „Głową w mur” i na „Krawędzi nieba” to przejmujące opowieści o wyalienowaniu ludzi w kraju dalekim od ich rodzinnego. Najlepszym jednak ze wszystkich jest „Soul Kitchen”. W tym filmie wszystkie kwestie polityczno kulturowe stają się odrobinę bardziej blade – na pierwszym planie króluje uwielbienie życia, afirmacja zabawy, braterstwa, przyjaźni – a cóż łączy lepiej jak nie muzyka? To muzyka jest spoiwem kolejnych ujęć. Piękne soulowe utwory ocierające się o chillout – sprawiają, że na przemian żywiołowo wybijałem rytm energetyzujących utworów, by chwilę później leniwie kiwać głową w rytm spokojniejszej melodii. W kolejnym filmie Fatih ma powrócić do dramatu w tradycyjnym ujęciu – ciekawy jestem wyniku jego pracy.
Bracia Kowalscy, Alek (http://kowalskibros.blogspot.com/)
Jeśli dramat europejski to oczywiście niezapomniany „Good bye Lenin!”. Niemiecki obraz, momentami bardzo zabawny, transformacji ustrojowej, która obaliła mur berliński, zjednoczyła Niemcy i zniszczyła komunistyczne NRD. Wolfgang Becker wykorzystuje ten ważny okres w historii naszych zachodnich sąsiadów by opowiedzieć historię o rzeczach tych najbardziej uniwersalnych – miłości, poświęceniu – a całości przewodzi wspaniały Daniel Bruhl.
Jeśli Las Vegas to tylko z...
Filmowe Konkret-Słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
Jeśli Las Vegas to tylko....w dobrym towarzystwie. I niekoniecznie mam tu na myśli ekipę ze znanej trylogii Todda Philippsa.
Seriale, Filmy, Muzyka; Kaczy (http://superkaczy.blog.pl/)
Vegas w kinie pojawiało się wielokrotnie, warto więc przyjrzeć się ulubionym filmom rozgrywającym się w tym mieście. Dla mnie oczywistym typem, bez którego nie można rozmawiać o Vegas, jest „Ocean’s Eleven”, czy to w nowej, czy starej wersji. Ekipa Danny’ego Oceana, która próbuje obrabować największe kasyna w Vegas jest tak dobrze dobrana, że z uśmiechem na ustach ogląda się ich perypetie. Nienadmiernie skomplikowana fabuła, świetna ścieżka dźwiękowa oraz doborowa obsada sprawia, że kiedy myślę Vegas, przed oczami mam ostatnią scenę z „Eleven”, gdy ekipa stoi przed fontannami Belagio.
Oczywistym typem w tej kategorii jest także „Kac Vegas” (polski tytuł wygrywa z oryginałem), przesadzona rubaszna komedia, która potrafi szczerze rozbawić, zwłaszcza w doborowym towarzystwie.
Wspomniałbym też o głupawej, przesympatycznej komedii o dużej dawce chemii między odtwórcami głównych ról, czyli „Pewnego razu w Vegas”, z Cameron Diaz i Ashtonem Kutcherem. Choć tam jedynie zalążek akcji rozgrywa się w Mieście Grzechu, nie sposób skreślić go z listy filmów Vegasowych, gdyż są to wydarzenia znamienne dla całej fabuły.
Salon Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
Jeśli Las Vegas to chętnie w towarzystwie Martina Scorsese, który stworzył największą kryminalną sagę opowiadającą o mieście na pustyni – „Kasyno”. Ale jest jeden reżyser, który przynajmniej w moim wyobrażeniu – pokazał Vegas ciekawiej niż Scorsese. Chodzi o Mike’a Figgisa i jego film z 1996 roku „Zostawić Las Vegas”. Kameralny dramat, w którym wystąpili Nicolas Cage i Elisabet Shue pokazuje Vegas odarte z wszelkiej tajemnicy. Skrzące się w ciemności światła Vegas przyciągają w swoje objęcia kolejnych straceńców. Jednym z nich jest Ben. Kiedyś świetny producent filmowy – dziś cień człowieka; alkoholik, który postanowił skończyć ze sobą zapijając się na śmierć w najbardziej rozświetlonym mieście świata. Do tego piękna muzyka reżysera i jazzowe standardy w wykonaniu Stinga. Arcydzieło, po którego obejrzeniu Vegas przestaje być idylliczną krainą. Nie ma szansy przetrwać w niej nawet miłość, której to miasto nadaje gorzkiego smaku. Figgis pokazuje, że w Vegas nie wygrywa nikt.

niedziela, 17 listopada 2013

Nasze ulubione filmy Ridleya Scotta



W związku z premierą „Adwokata” w reżyserii Ridleya Scotta kilku autorów, których blogi zrzeszone są w Organizacji Blogów Filmowych, napisało o swoich ulubionych filmach tego weterana Hollywood. Zgadzacie się z wyborami, czy Waszymi faworytami są inne produkcje?

Salon Filmowy MN, Michał (http://salonfilmowymn.blogspot.com/)
„Blade Runner – Łowca Androidów”. Człowiek stworzył coś na swoje podobieństwo. Teraz to jego problem. Takie było hasło oryginalnej edycji filmu. Kiedy pierwszy raz widziałem w telewizji „Łowcę Androidów” nie wiedziałem nawet, że ten film ma tyle samo lat, co ja. Wówczas miałem zaledwie 9 lub 10 lat. Teraz mam już 31, a filmowa opowieść o łowcy replikantów stała się częścią mojego życia. To dzięki filmowi Ridleya Scotta poznałem powieści Philipa K. Dicka i potem innych klasyków sci-fi. Opowieść o Łowcy Androidów zawiera tak wiele treści, że wcale nie dziwi mnie, kiedy okazuje się, że o filmie powstawały – również w Polsce – prace naukowe. Dla mnie to przede wszystkim wspaniała opowieść o człowieczeństwie, o niezwykłej determinacji w przeżywaniu życia w pełni i o lękach z tym związanymi. W końcu wszystkie te emocje ubiera w słynnym – podobno zaimprowizowanym monologu rewelacyjny Rutger Hauer, mówiąc o tym, że „widział rzeczy, które ludziom się nie śniły, a wszystkie te chwile przeminą jak łzy w deszczu”. Marzy mi się jeszcze zobaczenie pełnej – podobno ponad 4 godzinnej wersji filmu. Krążą legendy, że kiedyś było kilka seansów dla producentów. Mam nadzieję, że na przykład z okazji 40-lecia filmu wersja zostanie upubliczniona.


Filmowe konkret-słowo, Szymalan (http://xmuza.wordpress.com/)
"Obcy. Ósmy Pasażer Nostromo". Gotycki horror w kosmosie czyli jeden z najważniejszych dla mnie filmów i najbardziej bezkompromisowe dzieło w karierze Ridleya Scotta. Litania pozytywów może nie mieć końca - od wybitnie poprowadzonej narracji, która powolnym, snującym się tempem odkrywa przed nami prawdziwą grozę całej historii, poprzez bohaterów, których przeznaczenie ciężko przewidzieć, a także fenomenalną i mądrze pomyślaną scenografię, co sprawiło, że do dzisiaj film się nie zestarzał ani na jotę (i nie są to byle jakie słowa - nie dawno widziałem film na dużym ekranie i wyglądał jak nakręcony w tym roku), wreszcie poprzez całą metafizyczną wymowę związaną z postacią tytułowego potwora. Elegancja i ohyda; szok i zachwyt; epika, liryka i dramat w jednym.


Filmy według Agniechy, Agniecha (http://filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com/)
Osobiście nie widziałam zbyt wielu filmów Ridleya Scotta, ale z tych co widziałam, do moich ulubionych należy Obcy. Długo biłam się z myślami, czy nie powinien w tym miejscu znaleźć się Gladiator i choć uważam, że jest to film piękny, to jeden raz mi wystarczy. Obcy, z powodu zarażenia mnie miłością do Xenomorfów. W dodatku ma klimat, przeraża, ale nie w ten obrzydliwy sposób, a wizja zamkniętej przestrzeni jest autentycznie obezwładniająca.


Wynurzenia z kinowego fotela, Dominika (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Ridley Scott to twórca jednego z moich ulubionych filmów w ogóle, czyli „Łowcy androidów”. Cenię to dzieło za wiele elementów: alegorię totalitaryzmu, rozważania o wolności i człowieczeństwie, muzykę Vangelisa oraz za Harrisona Forda, który przyciska do ściany Sean Young i mówi swoje „Say kiss me”. Jednak „Łowca” nie zrobiłby na mnie nawet w połowie tak dużego wrażenia, gdyby nie ukazane w nim miasto, najważniejszy bohater obrazu. Ono żyje, mieni się toksycznymi barwami, codziennie zatruwa umysły swoich mieszkańców, wciąga ich w siebie i nieustannie monitoruje. W budynkach nigdy nie jest ciemno, stała inwigilacja (której celem jest niszczenie w zalążku samodzielnego myślenia) wyraża się w światłach reflektorów i neonów, które wpadają do wszystkich pomieszczeń. Wizualnie ten film to arcydzieło (i źródło estetycznych orgazmów!), a sceny takie, jak chociażby śmierć jednej z replikantek, kiedy po przezroczystym płaszczu ścieka krew, to momenty, dla których warto być kinomanem.


reviews.blox.pl, Milczący Krytyk (http://reviews.blox.pl/html)
Najlepszy film Ridleya Scotta? Długo się zastanawiałem który wybrać, a największa batalia toczyła się między dwoma tytułami "Obcym" i "Gladiatorem". I choć uwielbiam opowieść o wyprawie Nostromo do której dołącza, ósmy, nieproszony i zabójczo niebezpieczny pasażer, bo jest to obraz, który mimo upływu lat nic się nie zestarzał i nadal świetnie trzyma w napięciu, przeraża i fascynuje, to jednak stawiam na ten drugi. Film z gatunku za jakim nie przepadam - historyczne, gigantyczne widowisko, w którym główną rolę zagrał aktor, który w większości raczej drażni mnie na ekranie niż do siebie przekonuje. A jednak to film, który oglądałem już trzy razy, choć rzadko kiedy zasiadam nawet do drugich seansów. I choć produkcja ta trwa prawie trzy godziny, choć to zupełnie nie moja bajka, za każdym razem oglądałem ją z zapartym tchem, śledząc i kibicując losom Maximusa, wzruszając się jego historią. Plus piękne zdjęcia, rozmach inscenizacyjny i przecudowna muzyka Hansa Zimmera. Film, którego sukces próbowało później powtórzyć wielu, ale nikomu się to nie udało. To mój typ.


Apetyt na film, Klapserka (http://apetyt-na-film.blogspot.com)
Kiedy słyszę "Ridley Scott", widzę przed oczami helikopter. Nie taki zwykły, jasna sprawa, bo ogarnięty ogniem - ogniem walki, honoru, poświęcenia i przyjaźni. Przełomowy dla wielu w gatunku filmów wojennych "Helikopter w ogniu" okazał się modelowym przykładem na to, że film z wojną w roli głównej nie musi ograniczać się do wielkich efektów i przerażających zdjęć. Scott wraz z fantastyczną stroną wizualną i dźwiękową wyposażył swój film w zbudowane na trudnych wyborach i uniwersalnych wartościach emocje, budując napięcie, którego pozazdrościć mu mogą twórcy niejednych thrillerów. Kawał dobrego kina, do którego się wraca z największą uwagą i przyjemnością.


Krótko o filmie, Marcin (http://krotkoofilmie.blogspot.com/)
Obcy i Gladiator to filmy, które zapisały się w historii kina i jest to fakt niepodważalny. Ich wybór, na mój ulubiony film Ridleya Scotta byłby za prosty. Idąc ścieżką nie do końca zrozumiałą dla wszystkich wybieram obraz z 2010 roku, Robin Hood. To wspaniałe widowisko kostiumowe, tak szeroko krytykowane, jest dziełem potrafiącym zatrzymać przed ekranem z uśmiechem na twarzy. Tutaj zarzut, iż Crowe jest za stary na odgrywanie Robin Hooda jest mało istotny, ponieważ to Kate Blanchett zagarnęła film dla siebie. To aktorka jest numerem jeden u Scotta, to lady Marion hipnotyzuje widownię.
Obraz z 2010 roku to dzieło z pierwszorzędnym aktorstwem, rozbudowaną fabułą, gdzie widać każdego dolara włożonego w produkcję.


Zapraszamy do dzielenia się Waszymi przemyślenia o ulubionych filmach Ridleya Scotta. Recenzję najnowszego filmu reżysera „Adwokat” możecie przeczytać na blogu Braci Kowalskich: http://kinokbros.blogspot.com/2013/11/adwokat.html

niedziela, 10 listopada 2013

Nasze ulubione filmy Marvela!




W związku z premierą filmu „Thor: Mroczny Świat” kilku autorów blogów zrzeszonych w Organizacji Blogów Filmowych napisało, który film jest ich ulubionym w Uniwersum Marvela

Salon Filmowym MN, Michał: (salonfilmowymn.blogspot.com)
Captain America: The First Avenger. Najnowsza ekranizacja przygód uczestniczącego w tajnym programie wojskowym żołnierza ma wcale nie krótki wstęp, ale to właściwe poprowadzenie opowieści tak bardzo angażowało mnie w trakcie seansu. Bohater jest stworzony wiarygodnie, obsada jest strzałem w dziesiątkę – z trzecioplanowym Tommy Lee Jonesem na czele. Efekty specjalne są dodatkowym umileniem filmu, w którym choć nie brakuje patosu to również skrzy się od humoru i scen wywołujących prawdziwe wzruszenie – jak choćby ta kiedy Rogers w trakcie szkolenia rzuca się na atrapę granatu. Kapitan Ameryka to doskonały przykład, jak tworzyć filmy o super bohaterach dopracowane w każdym szczególe.

Wynurzenia z kinowego fotela, Dominika: (http://chodznafilm.blogspot.com/)
Eksploracją uniwersum Marvela zajmuję się od niedawna – zaraziłam się dopiero w OBF-ie, kilka miesięcy temu.  Największą sympatią darzę trzecią odsłonę Iron Mana. Wiadomo, że sukces tej serii opiera się przede wszystkim na uroku Roberta Downeya Juniora, ale w przypadku „trójki” odpowiada za niego także scenariusz, który zachowuje idealne proporcje między humorem i akcją. Ostatecznie jest ona mniej schematyczna niż „dwójka” i jeszcze zabawniejsza niż „jedynka”. Ujęła mnie też pomysłowość scenarzystów, którzy wprowadzili do filmu kilka mało znaczących dla fabuły, ale bardzo widowiskowych scen (katastrofa samolotu prezydenta oraz walka Iron Mana z gorącą laską – na tyle gorącą, że Tony przepala sobie na jej gardle kajdanki). Czasem podążają one w stronę naiwnego efekciarstwa, które za nic ma jakiekolwiek pozory prawdopodobieństwa (nalot na chatę Starka), ale dzięki błyskotliwemu humorowi i niepoprawnemu głównemu bohaterowi jestem w stanie zapomnieć o tych uszczerbkach. Szkoda mi tylko, że poboczny projekt Marvela, serial Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D., okazał się tak strasznie ułomny. Mam nadzieję, że nowy Thor (jeszcze go nie widziałam) ukoi mój ból.

Filmy według Agniechy, Agniecha: (filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com)
Długo biłam się z myślami, której produkcji przyznać tytuł mojej ulubionej, no i... Mój ulubiony film Marvela to AVENGERS. Tyle znakomitych postaci, w dodatku tak świetnie rozbudowanych, i to zaledwie w jednym obrazie. Hulk w końcu wykazujący się charakterem, Thor tak boski, jak nigdy dotąd. Sam film zabawny i to w taki niewymuszony sposób. No, ale przede wszystkim tak bardzo efektowny, tak pełny emocji i dreszczy podniecenia, że na próżno tego szukać gdzie indziej.

Krótko o filmie, Marcin: (http://krotkoofilmie.blogspot.com/)
Niesamowity Spider-man (2012) – to wyjątkowa opowieść o chłopcu i jego przemianie w super bohatera. Można psioczyć, że reset serii to łatwa kasa i mały wysiłek przy produkcji filmu. Jednak twórcy człowieka pająka z 2012 roku stworzyli dzieło, które okazało się bardziej przystępne, szczere i emocjonujące od pierwowzoru. Peter Parker wreszcie jest postacią z krwi i kości, jego obawy, co do nowo nabytych zdolności, z minuty na minutę nabierają kształtu, przeradzają się w coś konkretnego i widz bez większych problemów zawierza bohaterowi i już do końca seansu darzy go sympatią. Całość okraszona doskonałym humorem oraz zabawnym podejściem do tworzenia scen, daje nam doskonałą zabawę przed ekranem.
 
 Filmowe Konkret-Słowo, Szymalan: (http://xmuza.wordpress.com/)
"Niesamowity Spider-man" - do czterech razy sztuka. Po trylogii Sama Raimiego, Marvel w końcu dał nam film, na jaki Peter Parker zasługiwał. Nie tylko spektakularny i świetnie wykorzystujący efekty 3D (film oglądałem w Imaxie), ale naprawdę poruszający historią głównego bohatera - osieroconego nastoletniego outsidera, który zostaje superbohaterem. A to już zasługa nie tylko bardzo udanej narracji ale przede wszystkim naturalnej chemii, jaka istnieje pomiędzy Andrew Garfieldem a Emmą Stone. Patrzenie na nich to tutaj czysta przyjemność.

Filmy, seriale, muzyka, Kaczy: (http://superkaczy.blog.pl/)
Wybrać jeden ulubiony film Marvela nie jest łatwo, gdyż komiksowe obrazy tego studia porywają mnie prawie za każdym razem. Wszystko jednak zaczęło się od serii "X-Men", dlatego wybór najlepszego (i ulubionego zarazem) obrazu z kinowego Uniwersum mógł być tylko jeden - X2: X-Men United.
Druga część przygód mutantów zaskakuje rozpędzonym tempem, ciekawą fabułą, posiadającą wiele tajemnic, które bohaterowie muszą rozwikłać, no i genialnym backstory Wolverine'a, które przykuwa do ekranu i każe zastanawiać się cóż takiego przydarzyło się Rosomakowi, że stał się tym, kim jest teraz. Do tego przedstawienie Nightcrawlera i zwiększenie roli Mystique! No, miód po prostu!
 


Zapraszamy również do przeczytania recenzji najnowszej części Thora u kilku autorów blogów zrzeszonych w OBF:
http://kinokbros.blogspot.com/2013/11/thor-mroczny-swiat.html

http://superkaczy.blog.pl/2013/11/thor-the-dark-world/


Nagrody OBF

Filmy, które rozważamy w kontekście nagród OBF muszą mieć swoją polską premierę kinową pomiędzy 1.02.2016 a 31.01.2017 r.